-Drętwota!
Zaklęcia latały w każdą stronę, a żadne z nas, nie było w stanie temu zaradzić. Każdy walczył dzielnie, tak dobrze jak tylko potrafił. Na lekcjach wszystko wyglądało inaczej, dopiero miałam szansę zobaczyć jak wygląda prawdziwe życie. Tam nic nam nie groziło, tutaj narażaliśmy własne życia w obronie tych, których kochamy.
Zaklęcia latały w każdą stronę, a żadne z nas, nie było w stanie temu zaradzić. Każdy walczył dzielnie, tak dobrze jak tylko potrafił. Na lekcjach wszystko wyglądało inaczej, dopiero miałam szansę zobaczyć jak wygląda prawdziwe życie. Tam nic nam nie groziło, tutaj narażaliśmy własne życia w obronie tych, których kochamy.
- Lily! Chodź tutaj!- krzyczał
James, który wraz z Dorcas i Peterem stał za wielkim głazem.
Miejsce to było idealne do toczenia bitwy. Kamień był na tyle gruby, że zaklęcia nie były w stanie go zniszczyć, a skutecznie broniły przed atakiem Śmierciożerców. Pospiesznie dołączyłam do przyjaciół i od razu zostałam dopchnięta do głazu. Orzechowe oczy Jamesa były pełne furii, ale także zatroskania.
-Co ty do cholery tutaj robisz?!- krzyknął w moją stronę Potter.
Nie wiedziałam co mam zrobić, żadna odpowiedź nie była dobra. Nie myślałam racjonalnie przy podejmowaniu decyzji o przyjściu w to nieznane. Nikt nie był w stanie mi powiedzieć, co tu zastanę.
-Martwiłam się o ciebie!- tym razem to ja krzyknęłam, co okazało się być wielkim błędem, bo podniosłam mu ciśnienie jeszcze bardziej.
-Lily, na Merlina! Jesteś taka nieodpowiedzialna! Mogło Ci się coś stać! Wiesz dobrze, że ja z chłopakami od jakiegoś czasu jesteśmy szkoleni do tego, poradzilibyśmy sobie. Właśnie tego uczy nas Zakon… ty nie jesteś do tego przygotowana! A teraz zamiast skupić się na walce, będę martwić się o ciebie!- Nie był już w stanie ukryć, że wciąż znaczę dla niego wiele.
-To zignoruj moją obecność i nie martw się. Umiem sama o siebie zadbać- odparłam oburzona, jakby nie docierało do mnie to, co właśnie mi pokazał.
-Nie mogę!- krzyknął i widziałam już wtedy, że jego cierpliwość sięga zenitu.
-Dlaczego?!
-Bo cię kocham, ty głupi rudzielcu!- moje serce stanęło.
Od tak długiego czasu zastanawiałam się, czy on nadal czuje coś do mnie. Po tym wszystkim, nie zdziwiłabym się jakby miał mnie dość. Był najważniejszą osobą w moim życiu, tylko jego miałam. Ten moment mimo potwornych okoliczności, okazał się najbardziej idealnym, bo już od teraz mogłam być spokojna. Kochałam go całym sercem. Lustrowałam go wzrokiem od góry do dołu w oczekiwaniu na jakikolwiek odzew, choć to raczej ja powinnam coś powiedzieć. Czułam się jakbym połknęła język. Moja głowa krzyczała, a usta milczały. Wykonały tylko jeden, zdecydowany ruch, ku wargom Pottera. Pocałunek był krótki i uczuciowy. Po usłyszeniu głośnego trzasku, James szybko oderwał się ode mnie.
Miejsce to było idealne do toczenia bitwy. Kamień był na tyle gruby, że zaklęcia nie były w stanie go zniszczyć, a skutecznie broniły przed atakiem Śmierciożerców. Pospiesznie dołączyłam do przyjaciół i od razu zostałam dopchnięta do głazu. Orzechowe oczy Jamesa były pełne furii, ale także zatroskania.
-Co ty do cholery tutaj robisz?!- krzyknął w moją stronę Potter.
Nie wiedziałam co mam zrobić, żadna odpowiedź nie była dobra. Nie myślałam racjonalnie przy podejmowaniu decyzji o przyjściu w to nieznane. Nikt nie był w stanie mi powiedzieć, co tu zastanę.
-Martwiłam się o ciebie!- tym razem to ja krzyknęłam, co okazało się być wielkim błędem, bo podniosłam mu ciśnienie jeszcze bardziej.
-Lily, na Merlina! Jesteś taka nieodpowiedzialna! Mogło Ci się coś stać! Wiesz dobrze, że ja z chłopakami od jakiegoś czasu jesteśmy szkoleni do tego, poradzilibyśmy sobie. Właśnie tego uczy nas Zakon… ty nie jesteś do tego przygotowana! A teraz zamiast skupić się na walce, będę martwić się o ciebie!- Nie był już w stanie ukryć, że wciąż znaczę dla niego wiele.
-To zignoruj moją obecność i nie martw się. Umiem sama o siebie zadbać- odparłam oburzona, jakby nie docierało do mnie to, co właśnie mi pokazał.
-Nie mogę!- krzyknął i widziałam już wtedy, że jego cierpliwość sięga zenitu.
-Dlaczego?!
-Bo cię kocham, ty głupi rudzielcu!- moje serce stanęło.
Od tak długiego czasu zastanawiałam się, czy on nadal czuje coś do mnie. Po tym wszystkim, nie zdziwiłabym się jakby miał mnie dość. Był najważniejszą osobą w moim życiu, tylko jego miałam. Ten moment mimo potwornych okoliczności, okazał się najbardziej idealnym, bo już od teraz mogłam być spokojna. Kochałam go całym sercem. Lustrowałam go wzrokiem od góry do dołu w oczekiwaniu na jakikolwiek odzew, choć to raczej ja powinnam coś powiedzieć. Czułam się jakbym połknęła język. Moja głowa krzyczała, a usta milczały. Wykonały tylko jeden, zdecydowany ruch, ku wargom Pottera. Pocałunek był krótki i uczuciowy. Po usłyszeniu głośnego trzasku, James szybko oderwał się ode mnie.
-Więc proszę, zrób mi przysługę i
nie narażaj się już. Zostań tutaj i poczekaj aż wrócę do ciebie. Obiecasz mi
to, Lily?- patrzył już bez tej furii, teraz można było dostrzec miłość, troskę.
Mój James wrócił.
-Obiecuję- odparłam tak cichutko, że
dziwiłam się, że mnie usłyszał.
Nie czekał ani chwili dłużej. Szybko ucałował mnie w czoło, zostawiając mnie samą sobie.
Nie czekał ani chwili dłużej. Szybko ucałował mnie w czoło, zostawiając mnie samą sobie.
Mimo
tego, że zabronił mi walczyć, kurczowo ściskałam różdżkę w dłoni. Zza głazu
obserwowałam poczynania na polu walki. Odsuwali się coraz bardziej w stronę
drewnianego domku. Słońce zaszło już całkowicie i jedyne oświetlenie dawały
latające zaklęcia. Zdawało się, że jestem bezpieczna. Do pewnego momentu.
Nagle, ni stąd ni zowąd poczułam ogromny ból w dole brzucha. Jedyne co dostrzegłam
to czarny kaptur naprzeciwko mnie oraz rękę z mrocznym znakiem wyciągniętą w
moją stronę. Potem była już tylko ciemność, która rozszerzała się z każdą
sekundą.
***
Palący
ból jaki czułam w głownie był nie do zniesienia. Powieki okazały się być zbyt
ciężkie, żebym zdołała je podnieść. Lekki chłód otulający moje ciało stał się
jedyną przyjemnością owej sytuacji. Na dobrą sprawę, nie wiedziałam nawet gdzie
się znajduję. Zmysły powoli do mnie wracały, poczułam uścisk na ręku, ktoś
bardzo kurczowo chwycił moją dłoń, jakbym miała nagle zniknąć. Jedynym ruchem
na jaki byłam w stanie sobie pozwolić, było właśnie delikatne ściśnięcie owej
dłoni. Usłyszałam swoje imię, jakby
wykrzykiwał je ktoś stojący kilkaset metrów ode mnie. Powieki powolutku
zaczynały działać jak należy, otwierały się delikatnie i zamiast czarnej plamy
przed moimi oczami, pojawiła się biała. Chwilę trwało zanim zorientowałam się,
że znajduję się w skrzydle szpitalnym, a siedzącą obok mnie osobą jest Syriusz
Black. Miejsce obok niego zajmował profesor Dumbledore, którego twarz wyglądała
na wyjątkowo zmartwioną. Łapa wpatrywał się we mnie jakby do tej pory myślał,
że umarłam. Wszystko powoli się wyostrzało: czułam zapach szpitalnej pościeli,
wzrok nie płatał mi już figli oraz dźwięki stały się wyraźniejsze.
-Jak
się czujesz kochana?- spytał zmartwiony Black, ale jakby przemawiał przez niego
James.
Dopiero
teraz zastanowiłam się nad jego nieobecnością. Powoli uniosłam się na łokciach
w celu rozejrzenia się po Sali. Oprócz mojego, zajęte było jeszcze tylko jedno
łóżko, na którym siedział Remus z ręką w gipsie, delikatnie przytulony do Ann.
Para spoglądała zmartwiona na mnie. Spojrzałam na swoje ciało, ale wydawało się
nie być szczególnie poturbowane, jedynie na moim przedramieniu znajdowała się
dość sporych rozmiarów rana. Właśnie w tym momencie zaczynało do mnie docierać
co się wydarzyło.
-Gdzie
jest James?- spojrzałam na Blacka z wyrzutem.
Przyjaciel
patrzył na mnie bez przerwy, ale z jego ust nie wydobyło się ani jedno słowo. Wiedział,
że prędzej czy później to pytanie padnie, co wcale nie było elementem przez
który chciał przebrnąć. Spuścił głowę delikatnie w dół, odsłaniając wyraźniej
czerwone policzki, lecz może jedynie ja nie widziałam ich od razu, ze względu
na utratę przytomności. Teraz były one elementem zdecydowanie najmocniej
rzucającym się w oczy. W jednej chwili, wszelkie wyrzuty zniknęły. Nieprzyjemny
ścisk żołądka przypomniał mi raz jeszcze o tym, że żyję. Syriusz ścisnął
delikatnie moją dłoń, którą nadal kurczowo trzymał, jakbym miała zasnąć i się
więcej nie obudzić.
-Lily, czy ty pamiętasz cokolwiek z
tamtej nocy?- nadal na mnie nie patrzył, jakby bał się mojego wzroku. Do głowy
zaczęły napływać znajome obrazy.
-Pamiętam jak James kazał mi zostać
przy tym ogromnym głazie, pamiętam jak walczyli, a potem już tylko ból w
podbrzuszu i czarny kaptur…- zastygłam w chwili, w której przypomniałam sobie
tę scenę. Przecież pamiętałam wyraźnie kto wycelował we mnie różdżką i do kogo
należało zaklęcie, które mnie powaliło. Nie chciałam w to wierzyć, ze
wszystkich sił, jakie tylko miałam w sobie. Mój drogi przyjaciel. Severus. Nie
wypowiedziałam już ani jednego słowa, bo bez względu na wszystko, nie miałam
jeszcze pewności, że chcę go wydać w obecności dyrektora. Ta decyzja nie była
dobra na ten czas.
-James i Dorcas nie wrócili z nami.
–Black przerwał moje rozmyślania.- Kiedy przybył Zakon, żeby nas wesprzeć, było
już za późno. Zniknęli, a ich zabrali ze sobą. Nikt nie wie gdzie są.-
przerwał, a jego głos złamał się, do końca już okazując bezsilność, jaka nim
zawładnęła.
Zanim
informacja przekazana przez przyjaciela dotarła do mnie, minęło sporo czasu.
Nagłe ukłucie w serce, które przyszło wraz ze zrozumieniem, doprowadziło do
utraty wszelkich moich sił. Głowa jeszcze mocniej wbiła się w miękką poduszkę,
a oczy zaczęły powoli odpływać, mimo iż włożyłam wiele starań w zachowanie
równowagi. Zmrużonymi oczami wpatrywałam się w przyjaciela. Wiedziałam co będę
musiała zrobić i wiedziałam ile nerwów będzie mnie ta sprawa kosztować. Jednak
cel był szczytny, a wręcz można by pokusić się o stwierdzenie, że najważniejszy
na świecie.
-Znajdziemy ich- powiedziałam cicho,
całkowicie zmęczonym głosem.
-Dajmy już pannie Evans odpocząć,
wrócimy kiedy poczuje się lepiej- stwierdził jak zwykle spokojny profesor
Dumbledore, patrząc na Blacka. Ten raz jeszcze ścisnął moją dłoń.
-Bądź dzielna- odparł spokojnie
Syriusz, jakby wiedział co będę musiała zrobić, jakby chciał dodać otuchy.
Czasem miałam wrażenie, że potrafimy rozumieć się bez słów. Po chwili przyjaciel
puścił mnie już całkowicie i wraz z dyrektorem udał się do wyjścia, zostawiając
mnie samą sobie. Samotność stała się nagle czymś dobrym.
***
-Nie jestem ci obojętna- mówiłam z
ogromnym przekonaniem, jakbym miała na celu przekonanie samej siebie.- Błagam,
pomóż mi.
Mimo
płynącym po policzkach łzom, stałam sztywno, z niezbyt emocjonalnym wyrazem
twarzy. Nie chciałam pokazać słabości całkowicie wprost. Mimo iż oczy zdradzały
wszystkie moje myśli, wzrok pozostawał niezłamany. Mój rozmówca zdawał się
pękać. Takiej krzywdy, jaką wyrządził mi on, wcześniej nie musiałam znosić.
Zwrócenie się do niego z prośbą o pomoc było nie tylko czymś, co uraziło dumę,
było przede wszystkim upokorzeniem, wynikającym z pękającego serca, które
musiałam posklejać na siłę.
-Przykro mi, wybrałaś dawno temu,
teraz żyj ze swoim wyborem. Bezczelny, arogancki Potter nie zasługuje na to
posiadanie chociażby szansy, żeby zobaczyć cię jeszcze raz. Nie ma co
debatować. Teraz o jego losie decyduje Czarny Pan- odpowiedział pewnie Severus,
jakby jego wszelkie wątpliwości zniknęły w jednej chwili.
-Nie wierzę, że tak się zmieniłeś.
Nie każ mi wierzyć, że Severus jakiego znałam zniknął. Wiem, że nadal jest w
tobie dobro- łzy spływały coraz szybciej, a jego wyraz twarzy się zmieniał,
miałam nadzieję, że mięknie.
-Nie znasz mnie już… Sama do tego
doprowadziłaś- odparł głosem pozbawionym jakiejkolwiek litości.- Nie wolno mi
nic powiedzieć, wiesz o tym. Idź już proszę- te ostatnie słowa wypowiedział
jakby z pogardą.
Wiedziałam
już na pewno, że nie jestem w stanie wyciągnąć z niego nic. Straciłam go dawno
temu, na długo przed tym jak na jego przedramieniu pojawił się mroczny znak.
Odeszłam spokojnie, zmęczona rozmową trwającą może ze dwie minuty. Czas
uciekał, a najważniejsze osoby w moim życiu, znajdowały się w śmiertelnym
niebezpieczeństwie. Nie byłam w stanie myśleć o niczym innym jak o tym ile
sposobów mi zostało, żeby ich znaleźć. Syriusz i Remus bez przerwy główkowali,
przesiadywali na zmianę w bibliotece i u dyrektora, poszukując różnych
możliwości. Ja nie potrafiłam nawet z nikim porozmawiać, wolałam moją „piękną”
samotność, w której czas płynął wolniej, a ja miałam więcej czasu. Wiedziałam
już, że pozory przysłoniły mi prawdę, która raniła tak mocno, że wyparłam ją ze
wszystkich sił. Sroga zima zbliżała się wielkimi krokami, co doprowadzało do
pogorszenia się samopoczucia wszystkich osób na tyle słabych, że pogoda była w
stanie na nie wpłynąć. Jedną z nich byłam ja. Bezszelestnie przemierzałam
szkolny korytarz z marzeniem, żeby udało mi się niepostrzeżenie przemieścić się
do Pokoju Życzeń, w którym spędzałam ostatnio każdą wolną chwilę. Mijałam wielu
uczniów, żadnemu nie patrząc w twarz, z nadzieją, że jeśli nie spojrzę, nikt
mnie nie zauważy. Tuż przy wejściu do pokoju, moja wiara w powodzenie, została
rozwiana.
-Trzymasz się jakoś?- ten ciepły
głos minimalnie koił mój ból. Spojrzałam na mojego rozmówcę i ciepło na sercu
zaczęło się rozprzestrzeniać. Cameron wyglądał na absolutnie zmartwionego moją
sytuacją.
-Jakoś.- delikatny uśmiech wkradł
się na moją twarz, pierwszy raz od dawna.
-Lily, bardzo bym chciał jakoś
pomóc. Jeśli tylko będę mógł coś zrobić, pamiętaj, że możesz na mnie liczyć-
odparł spokojnie, uważając na każde słowo, jakbym była tykającą bombą, która za
chwilę może wybuchnąć.
-Myślę, że nie jesteś w stanie mi
pomóc, niestety. Muszę znaleźć kryjówkę Voldemorta za wszelką cenę-
powiedziałam z nutą wściekłości, która okazała się być zaskakująco widoczna.
Nagle na
jego twarzy pojawiła się nuta konsternacji. Chłopak podniósł twarz z nadzieją i
powoli, delikatnie uniósł kąciki swoich ust ku górze.
-Nie chcę Ci robić złudnej nadziei,
ale mam pewien pomysł. Chodź ze mną, szybko- rozkazał entuzjastycznie i
pociągnął mnie w nieznanym kierunku.
Moje
serce przyspieszyło delikatnie, co pomogło mi zdać sobie sprawę z tego, że
jeszcze chociaż trochę bije. Chwyciłam się nadziei na odzyskanie Jamesa i
Dorcas, najmocniej jak tylko umiałam. Po chwili wraz z Summersem dotarliśmy do
Wielkiej Sali, gdzie trwał właśnie posiłek. Uczniów nie było tam wielu, z uwagi
na to, że większość zdążyła już wyjechać na święta do swoich rodzin. Podbiegliśmy,
jak później zauważyłam, do młodego Summersa, który w samotności zajmował się
swoją owsianką. Starszy brat usiadł obok niego, a ja stałam spokojnie i
czekałam na rozwój wydarzeń.
-Młody, mamy bardzo ważne pytanie i
proszę skup się teraz na chwilę. Potrzebujemy twojej pomocy.- spojrzał Kurtowi
w oczy, z wyraźnym zdeterminowaniem.
Młodszy
z braci nie był już zainteresowany jedzeniem, wydał się przejąć sytuacją i to
całkiem poważnie.
-Wiem o co chcesz zapytać, ale
niewiele pamiętam- powiedział zasmucony chłopak i tym razem to ja postanowiłam
się do niego zwrócić. Ukucnęłam obok niego i spojrzałam mu w oczy.
-Kurt, nie masz się już czego bać,
jesteś całkowicie bezpieczny, Cameron też, moja babcia też. Bardzo potrzebuję
twojej pomocy, moi przyjaciele są w niebezpieczeństwie. Spróbuj sobie
przypomnieć cokolwiek co mogłoby mi pomóc ich znaleźć- rzekłam najspokojniej
jak tylko umiałam, choć pewne było, że głos mi się załamał.
-Kiedy jeden z nich dotknął raz
zdjęcia stojącego na stoliku w tej chacie, nagle zniknął. Myślałem, że to jedno
z zaklęć, które ktoś na niego rzucił, ale nie znam się na tym jeszcze. Może to
wam pomoże- odparł smutny, na samo wspomnienie o minionych wydarzeniach.
-Dziękuję ci Kurt, jesteś bardzo
odważny i dzięki tobie uratuję przyjaciół.- uśmiechnęłam się szeroko i z
pośpiechem wybiegłam z Wielkiej Sali, a w ślad za mną podążył starszy Summers.
Teraz
wiedziałam już wszystko, wiedziałam jak pomóc przyjaciołom. Nie zważając na
nic, co działo się wokół mnie. Pobiegłam do Profesora Dumbledora najszybciej
jak tylko umiałam. Musiał się dowiedzieć o świstokliku znajdującym się w
chacie.
***
Nie ma słów, którymi wyrażę jak bardzo mi przykro, że to wszystko stanęło. Ja się nie poddaję. Nie wiem, kiedy kolejny rozdział, ale obiecuję na wszystko, że się pojawi. Jeśli ktoś tu jeszcze jest, nie traćcie wiary we mnie :)
Początek rozdziału napisany rok temu, końcówka teraz. Widzę diametralną zmianę, co niezmiernie mnie cieszy.
Wprowadzam małą innowację, czyli ZWIASTUN (albo coś w tym rodzaju), będzie to pojedyncza animacja, mówiąca o tym, co wydarzy się w kolejnym rozdziale. Oto zwiastun rozdziału 36:
Oczy mi się zaszkliły na widok nowego rozdziału <3 nie pamiętam czy kiedyś komentowałam notatki na Twojej stronie , ale jestem Twoją czytelniczką od przynajmniej 4 lat(tak ten czas leci , że dokładnie nie pamiętam). Niezmiernie się cieszę , że nie porzuciłaś bloga! czekam niecierpliwie na kolejne rozdziały , a tymczasem zabieram się za czytanie tego , ale zanim to nastąpi chciałabym życzyć ci mnóstwo weny i siły. Jestem pewna , że blog na nowo przyciągnie wielu czytelników , tak aby było co najmniej ich tylu co 4 lata temu. Jeszcze raz śle gorące buziaki i uściski!
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za ten komentarz najmocniej na świecie! Długo się zastanawiałam czy jest sens publikować kolejny rozdział, ale jak widzę jest! Napisałam go już jakiś czas temu, teraz wiem, że jest ktoś kto czyta, a to sprawiło mi największą radość <3
UsuńJa tu jestem. Nigdy nie komentowałem twoich notek,ponieważ dopiero niedawno odkryłam tego bloga. Ale muszę powiedzieć, że bardzo mi się podoba :)
OdpowiedzUsuń