poniedziałek, 19 października 2020

49. To co widzimy w ciemności

 

    Wszystko stało się weselsze odkąd Dorcas znów jest z nami. Dni bez mojej najlepszej przyjaciółki były wyjątkowo puste, przez co życie zaprzyjaźniło mnie z moją samotnością. Nauczyłam się funkcjonować sama i radzić sobie ze wszystkimi problemami bez udziału osób trzecich, ale z mojej głowy nie mogło wyjść przeczucie, że czegoś mi brakowało. Teraz już doskonale wiem czego. Dziecięcej radości i sarkastycznych uwag Dorcas Meadowes, z którą przeżyłam połowę mojego życia i która była mi bliższa niż własna siostra. Po tragicznych wydarzeniach jakie dotknęły nas wszystkich, Dorcas powoli wdrażała się do dawnego życia, a teraz nadszedł już czas, kiedy miała ostatecznie pokonać swoje demony. Dumbledore wysłał nas na misję dla Zakonu Feniksa. Naszym zadaniem było dyskretne zbadanie dlaczego Lucjusz Malfoy musiał opuścić szkołę. Oficjalnym wyjaśnieniem był pogrzeb członka rodziny. Zaskakujące jednak było to, że w prasie nie było wzmianki o śmierci kogokolwiek z szanowanego rodu Malfoyów i właśnie dlatego Dumbledore zaczął mieć podejrzenia. Zaraz po śniadaniu, w niedzielny poranek udałam się z Dorcas do gabinetu dyrektora, gdzie czekał na nas wraz z inną osobą.

            -Dziewczęta, dobrze że już jesteście, musicie za chwilę wyruszać- powiedział Dumbledore patrząc na nas badawczo spod okularów połówek.

Pytającym spojrzeniem obdarzyłam przystojnego mężczyznę, który stał tuż obok dyrektora. Miał na sobie długą, idealnie dopasowaną, szarą szatę, a w ręku trzymał mocno swoją różdżkę. Wyraz jego twarzy był raczej przyjazny, patrzył na mnie z delikatnym uśmiechem odsłaniającym delikatne dołeczki w policzkach, ledwo widoczne spod idealnie przyciętego zarostu. Jego magnetyzujące spojrzenie zapierało dech w piersiach, a kiedy uśmiechnął się nieco szerzej, przysięgam, że zakręciło mi się w głowie. Czułam jak na moją twarz wpływa rumieniec. Nagle poczułam jak Dorcas szturcha mnie za rękaw i śmieje się po cichu. Natychmiast zgromiłam ją spojrzeniem, co nie umknęło uwadze mężczyzn.

            -Ach, tak. To jest Caradoc Dearborn, wieloletni członek Zakonu Feniksa i mój przyjaciel. Potowarzyszy wam dzisiaj- dodał Dumbledore, wyraźnie rozbawiony moją reakcją.

Skarciłam się w myślach za wzdychanie do „współpracownika”.

            -Bardzo mi miło.- Caradoc nie oderwał ode mnie wzroku nawet na sekundę, czym sprawił, że moja twarz zaczynała przybierać purpurową barwę.

Powoli wyciągnął rękę w moją stronę, a kiedy uścisnęłam ją delikatnie poczułam jak moje ciało przechodzi dreszcz. Kompletnie nie potrafiłam wyjaśnić dlaczego tak dziwnie zareagowałam, ale chyba nigdy, żaden mężczyzna nie zrobił na mnie tak pozytywnego wrażenia przy pierwszym spojrzeniu.

            -Lily Evans- powiedziałam drżącym głosem, próbując sprawić, że mój uśmiech będzie tak naturalny jak to tylko możliwe. 


            -Dorcas Meadowes, bardzo nam miło.- Moja przyjaciółka przejęła inicjatywę i dzięki Merlinowi, sprawiła, że Dearborn przestał lustrować mnie spojrzeniem.- Nasza Lilusia chyba się nie wyspała, proszę jej wybaczyć.

Meadowes była wyraźnie rozbawiona całą sytuacją i jak to ona, postanowiła jeszcze podkręcić atmosferę. Kolejne groźne spojrzenie powędrowało w jej kierunku, ale ta tylko uśmiechnęła się do mnie szeroko.

            -Doskonale, a zatem użyjcie mojego kominka i do dzieła. Zaczniecie na alei Śmiertelnego Nokturnu.

Podeszłam bliżej kominka i chwyciłam w rękę trochę proszku Fiuu. Kiedy chciałam postawić kolejny krok w przód, niespodziewanie znalazłam się tuż przed Caradociem.

            -Panie przodem- powiedział szelmowsko, przepuszczając mnie w przejściu.

Natychmiast spojrzałam prosto w ziemię i weszłam do kominka, aby za chwilę znaleźć się w zupełnie innym miejscu. Dookoła mnie było całkiem ponuro, mimo, że był to słoneczny poranek. Zimne i brudne budynki na Nokturnie przyprawiały mnie o ciarki. Po krótkiej chwili Dorcas stała już obok mnie, a zaraz za nią pojawił się Caradoc.

            -To jaki mamy plan?- spytałam patrząc surowo na Dearborna.

            -Ostatnio tutaj widziano Malfoya, więc tutaj zaczynamy nasze poszukiwania. Proponuję, żebyś Ty Lily…- W tym momencie nasze spojrzenia znów się spotkały, a na jago twarzy pojawił się delikatny uśmiech i znów te dołeczki.- razem z przyjaciółką użyła zaklęcia kameleona i poczekała tutaj na mnie, aż wrócę i zawołam was, żebyśmy udali się dalej. Zgoda?

            -Zamierzasz po prostu przejść się aleją, jak gdyby nigdy nic?- spytałam zdenerwowana.

Caradoc zaśmiał się delikatnie.

            -Nie przejść- odpowiedział z błyskiem w oku i po chwili zmienił się z człowieka w orła.

Orzeł zbadał wzrokiem jeszcze raz, zarówno mnie jak i moją przyjaciółkę i po chwili odleciał.

            -Niesamowity facet!- krzyknęła rozentuzjazmowana Dorcas.- Ale chyba nie muszę ci nic mówić, Bezwstydna.

Meadowes zaśmiała się znów promiennie i po chwili rzuciła na nas zaklęcie kameleona.

            -Ciesz się, że nie widzisz teraz wyrazu mojej twarzy, Meadowes- warknęłam.

            -Och tak, pewnie jesteś znów cała czerwona- odpowiedziała, wciąż się śmiejąc.- Tylko lepiej rzuć to zaklęcie jeszcze raz na zebraniu zakonu wieczorem, bo Potter nie będzie zadowolony z twojego wzdychania do nowego kolegi.

            -Ja wcale nie wzdycham!- zaprotestowałam natychmiast.

            -A ja nie nazywam się Meadowes. Nie przejmuj się Lily, też uważam, że monogamia jest przereklamowana- kontynuowała wyśmiewanie się Dorcas.

            -Dor! Ja go tylko… podziwiam. Nic więcej!- dodałam.

            -No dobrze, już dobrze, Bezwstydna. Podziwiaj ile chcesz, ale podziel się trochę jego uwagą, bo póki co to nie odrywa od ciebie wzroku, a przecież z naszej dwójki to ja jestem potencjalnie zainteresowana- powiedziała promiennie brunetka.

            -A weź sobie nawet i całą, kompletnie mnie to nie obchodzi- odparłam z grymasem.

Nawet nie zauważyłyśmy kiedy, tuż obok nas pojawił się znany nam już orzeł i po chwili zmienił się znów w Caradoca. Dorcas cofnęła czar, tak, żeby mógł nas widzieć.

            -Tak jak podejrzewaliśmy. Malfoy kręci się z kimś obok Borgina i Burkes’a, ale nie rozpoznaję tego drugiego. Wasza kolej moje panie- powiedział z lekkim uśmiechem.

            -Chodźmy- odparłam natychmiast i znów zamaskowałam nas zaklęciem.

Powoli podążyłyśmy we wskazanym przez Dearborna kierunku, co chwilę spoglądając w niebo, aby upewnić się, że nasz towarzysz jest tuż za nami. Nagle, usłyszałyśmy dobrze znany nam głos Malfoya.

            -Mówiłem ci już, że szafka zniknięć odpada. Założę się, że już dawno nas rozgryźli- powiedział w kierunku zamaskowanego towarzysza.

            -A więc co proponujesz?- odparł znany mi głos, którego jednak nie mogłam połączyć z właścicielem.

            -Musimy użyć nowego przejścia, tylko o nim nie wiedzą ci kretyni, Black, Potter i reszta- dodał Lucjusz.- Im szybciej zaatakują tym lepiej. My pomożemy z lochów, ale na pewno napotkamy opór kilkorga uczniów.

            -Jeśli myślisz o Potterze to bardzo chętnie osobiście go zabiję.- Tym razem już doskonale wiedziałam do kogo należy głos.

Dorcas wyraźnie też, ponieważ natychmiast chwyciła mnie za rękę. Poczułam jak rośnie we mnie wściekłość.

            -Ciekawe co zrobisz jak szlama Evans przybiegnie mu na ratunek, Severusie- odpowiedział Malfoy.

            -Zajmę się nią tak jak trzeba. Nie zawaham się- powiedział stanowczo Snape.

            -Wątpię- syknął Malfoy.

            -Ty masz inne zadanie, a banda Pottera przypada mi, więc nie dyskutuj Lucjuszu, bo sam dobrze wiesz, że nie ma sensu. A teraz chodźmy stąd, zanim ktoś nas zobaczy.- Severus zakończył rozmowę i rozpłynął się w powietrzu, a tuż po chwili, w jego ślady poszedł Malfoy.

Natychmiast pozbyłam się zaklęcia kameleona i pełnym strachu wzrokiem spojrzałam na Dorcas. Caradoc pojawił się chwilę później.

            -Czyli jednak zaatakują zamek- powiedziała zdeterminowana Dorcas.

            -Nie wierzę w to co powiedział- dodałam wściekła.- Nie byłby do tego zdolny.

            -Evans, obudź się w końcu! Zabiłby Jamesa bez mrugnięcia okiem- odparła Meadowes.

Jej słowa ugodziły we mnie jeszcze bardziej niż to co usłyszałam od Snape’a, bo ktoś jednak wierzył, że to może się wydarzyć.

            -Chyba jednak zwołamy zebranie Zakonu nieco wcześniej. Chodźcie dziewczyny- powiedział spokojnie Caradoc i podszedł bliżej mnie.- W porządku, Lily? Obiecuję, że nic ci się nie stanie, tobie ani twoim przyjaciołom.

Nie to martwiło mnie w tym momencie, ale jednak jego zachowanie podniosło mnie na duchu. Uśmiechnęłam się delikatnie, ale na tyle mocno, na ile pozwoliły mi nerwy.

            -Tak, wracajmy do szkoły.

 

***

            W gabinecie dyrektora znów pojawiła się liczna grupa członków Zakonu Feniksa, aby usłyszeć czego udało nam się dowiedzieć. Caradoc szybko przejął inicjatywę i opowiedział całą sytuację, pomijając, celowo bądź nie, nazwisko towarzysza Malfoya. Natychmiast spojrzałam na niego z wdzięcznością i uśmiechnęłam się lekko, a ten puścił mi oczko. Nie umknęło to uwadze siedzącego obok mnie Pottera, który zacisnął nagle dłoń na moim kolanie. Spojrzałam na niego pytająco, a ten ani drgnął. Dalej lustrował wzrokiem Caradoca, który mimo iż doskonale zdawał sobie z tego sprawę, kontynuował dawkę uśmiechów skierowanych w moim kierunku.

            -A zatem musimy działać szybko- powiedział Dumbledore.- Hagridzie, sprowadź proszę centaury. Niech będą gotowe do walki.

            -Się robi, psorze!- odpowiedział entuzjastycznie gajowy.

            -Panna McKinnon zawiadomi aurorów- kontynuował dyrektor, po czym Marlena skinęła tylko głową.- Panowie Black, Potter, Lupin i Pettigrew, jako że są najlepsi w przeszukiwaniu zamku, postarają się znaleźć dziś tajne przejście.

            -Zajmiemy się tym- odpowiedział spokojnie Remus.

            -Musimy się przygotować na najgorsze. Minerwo, ty i panna Evans zabezpieczycie pokoje wspólne i zaopiekujecie się młodszymi uczniami.

            -Chętnie pomogę- dodał Caradoc, patrząc znacząco na Dumbledora.

Poczułam jak uścisk Jamesa zacieśnia się jeszcze bardziej.

            -Zgoda, przyda się jakiś auror w zamku- odpowiedział dyrektor.- A zatem wszystko ustalone. Nie pozwólmy im skrzywdzić uczniów. Możecie iść. Dziękuję za dzisiejsze spotkanie.

Pospiesznie wstałam, aby uniknąć niezręcznych rozmów z kimkolwiek. Skierowałam się w stronę profesor McGonagall, aby ustalić z nią dalsze działania, ale nim zdążyłam do niej dotrzeć, Potter chwycił mnie za ramię i przyciągnął do siebie.

            -Chodź, pogadamy- powiedział zdenerwowany i wyprowadził mnie na korytarz, oddalając nas od wychodzących z gabinetu ludzi.

Po spojrzeniu Jamesa już wiedziałam, że przed nami kolejna kłótnia.

            -Słucham- powiedziałam z bojowym nastawieniem.

            -Kto to jest?- spytał nerwowo.

            -Członek Zakonu- odparłam z ironicznym uśmiechem.

            -Lily, czy możemy skończyć te podchody i przejść do konkretów? Czemu on się tak do ciebie szczerzy?- Nieco się rozluźnił.

            -Nie wiem, nic nie zrobiłam.- Spojrzałam w podłogę.

            -Evans, nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak działasz na mężczyzn. Wyobraź sobie, że mogłabyś czasami się pohamować od tej prowokującej mowy ciała- powiedział znów zdenerwowany. 

 


 

            -Prowokującej mowy ciała? Ale z ciebie dupek- syknęłam i odwróciłam się do niego plecami, ale nie miałam siły odejść dalej.

Po chwili stanął tuż za mną i delikatnie przytulił mnie do siebie od tyłu.

            -Przepraszam, nie wiem co się ze mną dzieje ostatnio. Wiem, że nic byś nie zrobiła, kochanie wybacz mi- szepnął już spokojnie.

Odwróciłam się do niego i zgromiłam go spojrzeniem.

            -To że życie dało ci ostatnio w kość, nie daje ci przyzwolenia na traktowanie ludzi w ten sposób. Opanuj się proszę, bo nie w takim Jamesie się zakochałam i jeśli masz zamiar zachowywać się jak idiota, to może pomyśl o innych i daj mi święty spokój, Potter.

Te słowa wyraźnie go zszokowały. Stał jak wryty i patrzył na mnie z niedowierzaniem. Poczułam wewnętrzną satysfakcję.

            -Rogacz, chodź już!- krzyknął Peter, a James bez słowa, ale nie spuszczając mnie z oka, odszedł w kierunku przyjaciół. 

***

~Narracja trzecioosobowa~

            Grupa przyjaciół powoli przemierzała korytarze zamku, nie mogąc przyzwyczaić się do świadomości, że robią to legalnie. Wyjątkowo, dyrektor pozwolił im chodzić w nocy po Hogwarcie, w celu znalezienia przejścia, o którym Caradoc Dearborn wspomniał na zebraniu Zakonu. James Potter wyraźnie nie był w humorze na nocne eskapady, a jego przyjaciele doskonale o tym wiedzieli. Długo jednak nikt z nich się nie odezwał.

            -Za co Lily się wściekła?- spytał bez skrupułów Syriusz.

            -Za nic, nieistotne- odburknął Rogacz.

Syriusz tylko wzruszył ramionami, nie planując kontynuacji tego tematu, ale gdy napotkał groźne spojrzenie Remusa, szybko zmienił zdanie.

            -Jakiś nerwowy jesteś ostatnio- kontynuował Black.

            -Co ty nie powiesz- warknął Potter.

            -James, co się z tobą dzieje, na Merlina?- wykrzyknął Remus, zatrzymując się.

Reszta również stanęła jak wryta, zaskoczona tak impulsywną reakcją Lunatyka.

            -Wszystko doprowadza mnie do szału. Chyba przestaję wam się dziwić, że wszyscy chcecie mnie zostawić- wyjaśnił w końcu James.

            -Zostawić?- spytał niepewnie Peter.

            -Tak Glizdogonie, chociaż ciebie to nie dotyczy, stawiam pięć galeonów, że prędzej zamieszkałbyś z Jęczącą Martą niż ze mną- odezwał się zirytowany Potter.

            -A więc o to ci cały czas chodzi?- Syriusz także się zdenerwował.

            -Tak!

            -James, przecież nikt nie robi ci na złość. Syriusz na pewno po prostu nie chce ci już siedzieć na głowie, skoro ma możliwość pójścia w końcu na swoje. Lily też nie zrobiła tego złośliwie, po prostu ta kobieta ma nieodpartą chęć udowodnienia wszystkim, że jakoś sobie poradzimy- dodał spokojnie Remus.

            -Ja przecież to wiem. Nie potrafię wyjaśnić czemu się tak wściekam. Jeszcze ten Dearborn, najchętniej potraktowałbym go jakąś klątwą- syknął James.

            -A ten co ci zrobił?- spytał rozbawiony Syriusz.

            -Nie widziałeś jak szczerzy się do Lily?- Potter czuł jak podnosi mu się ciśnienie.

            -No wiesz, James, Lily jest bardzo ładna… Nie żeby mi się podobała, po prostu…- jąkał się Peter.

            -Po prostu daj sobie spokój z tą zazdrością, bo Lily nie widzi świata poza tobą- powiedział spokojnie Remus.

            -I weź pod uwagę, że Evans zdobyła ostatnio trochę samoświadomości i raczej nie będzie chciała dokładać sobie problemów związanych z tobą. Nauczyła się żyć bez ciebie.- Te słowa Syriusza uderzyły prosto w serce Pottera.

            -Eee… Syriusz chciał przez to powiedzieć, że Lily jest z tobą szczęśliwa, ale ostatnio dużo przeszła i nienajlepszym pomysłem jest, żebyś jeszcze jej dokładał, prawda?- Spojrzenie Remusa skierowane do Syriusza mogło wprost zabijać.

            -Tak, dokładnie to miałem na myśli- dodał Black i zaśmiał się niezręcznie.

            -Może powinieneś, tak jak Lily, skupić się bardziej na sobie?- spytał Remus.

            -Masz rację, Lunatyku. Od dziś zaczyna się nowa era, era Jamesa Pottera- powiedział dumnie Rogacz.

 


            -A teraz to niby jaka była?- zaśmiał się Peter.

            -Och, mniejsza o to, zrozumieliście o co mi chodzi- wzburzył się Potter.

            -Nie popadnij w samozachwyt- zagroził Remus.

            -Za późno- dodał rozbawiony Łapa i wszyscy nagle się roześmiali.

W tym momencie, na końcu korytarza błysnęło delikatnie światło. Długo nie wiedzieli skąd dochodzi oraz co oznacza, ale w końcu spostrzegli, że owo światło to patronus. Błyszczący lis przechadzał się korytarzem tuż obok Huncwotów.

            -Czyj to patronus?- spytał zmartwiony Peter.

James poczuł jak robi mu się gorąco.

            -Wydaje mi się, że wiem- odpowiedział spokojnie.- Pójdę to sprawdzić sam.

            -Oszalałeś? Nie przepuszczę tego!- odparł entuzjastycznie Syriusz.

            -Nie!- zaprotestował natychmiast James.

            -Rogaczu, o co tu chodzi?- spytał zdezorientowany Remus.

            -Jak wam powiem, nie zareagujecie dobrze, a nie chcemy tutaj żadnego problemu- odparł Potter.

            -Mów natychmiast- ponaglił go Syriusz.

            -Obiecajcie, że pozwolicie mi iść samemu- powiedział James.

Pozostali Huncwoci spojrzeli na niego z niedowierzaniem. Każdy z nich oczekiwał na jakieś wyjaśnienia, które nie nadchodziły. W końcu Remus postanowił odpuścić.

            -Zgoda- zakomunikował, a Syriusz i Peter niechętnie przytaknęli.

            -To patronus Valerie- wyjaśnił w końcu Potter.

Lupin poczuł jak wściekłość narasta w nim z każdą sekundą. Nigdy jeszcze nie czuł się tak jako człowiek. To co się w nim kłębiło przypominało raczej jego emocje podczas przemiany. Nigdy wcześniej nie czuł chęci skrzywdzenia drugiego człowieka, aż do tej chwili.

            -Mam nadzieję, ze to żart- warknął Lunatyk.

            -O tym właśnie mówiłem- wzburzył się Potter.- Musimy jej wysłuchać. Może wcale nie jest tak jak myślimy.

            -Przez nią Ann nie żyje!- wykrzyknął wściekły Remus.

            -Spokojnie, Remus.- Syriusz próbował pohamować emocje przyjaciela.

            -A więc niech wyjaśni dlaczego to zrobiła- dodał Potter.- Każdy z nas chce wyjaśnień. Chcę wiedzieć czy moja przyjaciółka musiała umrzeć.

            -Idź, James. Pójdziemy przeszukać trzecie piętro. Weź mapę i dołącz do nas jak skończysz- powiedział spokojnie Syriusz, trzymając Remusa za ramię.

Na twarzy Lupina wciąż malowała się wściekłość.

            -Nigdy jej nie wybaczę, Remusie, ale może dostarczy nam istotne informacje- zakończył Potter i powoli odszedł w kierunku magicznego lisa.

Szedł powoli, z wyciągniętą przed siebie różdżką, w gotowości do ataku. Słyszał kroki przyjaciół, odchodzących w przeciwnym kierunku. Kamień spadł mu z serca na myśl, że żaden z nich nie zostanie mordercą. W pewnym momencie lis zniknął, a wokół niego zapanowała całkowita ciemność. Serce zabiło mu szybciej. Nagle poczuł czyjąś dłoń na swojej klatce piersiowej.

            -James?- odezwał się znajomy głos.

Potter chwycił jej dłoń w swoje dłonie i zdjął ze swojego ciała.

            -Czego tu chcesz?- spytał wściekły.

            -Przyszłam, żeby cię ostrzec- szepnęła.

Wprost czuł jej oddech na swojej szyi. Musiała być bardzo blisko, ale wokół nich wciąż panowała absolutna ciemność, a więc nie był w stanie oszacować odległości między nimi.

            -Teraz chcesz mnie ostrzegać? A gdzie byłaś jak twój Czarny Pan mordował moją przyjaciółkę?- Jego ton ani trochę nie złagodniał.

            -James, to nie tak… ja nie miałam wyboru- powiedziała łamiącym się głosem.

            -A to ciekawe, wydawało mi się, że człowiek posiada wolną wolę- warknął.

            -On chciał zabić moją matkę, jeśli mu nie pomogę- dodała Valerie.

James na chwilę zaniemówił, w jego głowie pojawił się mętlik.

            -Dlaczego?- spytał już nieco łagodniej.

            -Zapewne wiesz już o moim bracie, ale nie jestem pewna czy wiesz jak zginął- powiedziała smutno.

            -Nie wiem- odparł surowo.

            -Czarny Pan go zabił za zdradę. Laurent wydał jednego ze Śmierciożerców, żeby ratować siebie. On uznał to za zdradę i zamordował go z zimną krwią. Od tamtej chwili nasza rodzina była zhańbiona. Moi rodzice od dawna próbowali wkupić się znów w jego łaski, ale ja nigdy tego nie popierałam. Nie wiem czy masz pojęcie jak wyglądają rodziny takie jak moja.- Z trudem wypowiadała każde słowo.

            -Wiem, lepiej niż myślisz.- W głowie Jamesa przemknęło nagle mnóstwo obrazów, poobijanego Syriusza, noc w której pojawił się w domu Potterów. Usłyszał w głowie znów głos przyjaciela, opowiadającego jak ciężkie było jego dzieciństwo. Poczuł w sercu coś, czego nie spodziewał się nigdy poczuć względem panny Sinclair- współczucie.

            -Musiałam wybierać między wami, a moją rodziną. Bardzo żałuję tego co się stało, James, uwierz mi proszę- powiedziała cicho.- Nigdy nie chciałam cię skrzywdzić.

            -Teraz nie boisz się, że twojej rodzinie stanie się krzywda, skoro tu przychodzisz?- spytał spokojnie.

            -Wiem, że to duże ryzyko, ale nie chcę, żeby coś ci się stało- szepnęła, ale słyszał ją dokładnie.- Przejście jest na drugim piętrze, za obrazem Anny Boleyn. Uważaj na siebie, proszę i spróbuj mi wybaczyć.

            -Valerie- wyszeptał, wyciągając rękę przed siebie, ale nie poczuł już nic- Lumos.

Z jego różdżki wydobyła się smuga światła, oślepiając go na chwilę. Jedyne co udało mu się dostrzec był pusty korytarz. Rozejrzał się jeszcze raz wokół siebie, ale nigdzie nie dostrzegł dziewczyny. Stał całkiem sam, z głową pełną myśli.

 

1 komentarz:

Theme by MIA