Siedziałam sama w Pokoju Wspólnym.
Wciąż nie mogłam uwierzyć, że absolutnie wszyscy poszli na mecz. Ja, z
wiadomych przyczyn nie miałam ochoty się tam pokazywać. Podręcznik do eliksirów
wydawał się jeszcze nudniejszy niż zazwyczaj. Tak naprawdę, wcale ich nie
lubiłam, ale profesor Slughorn był moim ulubionym nauczycielem. Zawsze mnie
słuchał i nie próbował na siłę przekazać swoich racji. Dodatkowo, bardzo dbał o
swoich ulubieńców, a ja do nich należałam. „Klub Ślimaka” stał się ostatnimi
czasy nieco elitarny, a wszyscy, którzy w nim nie byli, chcieli przychodzić na
spotkania. Ja wciąż miałam mieszane uczucia, bo wiedziałam, że podczas przyjęć będę
musiała patrzeć na znienawidzoną twarz Severusa Snape’a, mistrza eliksirów.
Gwałtownie
zamknęłam książkę i spojrzałam przed siebie. Okazało się, że wcale nie jestem
sama. Przede mną siedział Cameron Summers i wpatrywał się w książkę, którą
właśnie huknęłam o stół.
-Co ta biedna książka ci zrobiła?-
zaśmiał się, na co i mnie humor się nieco poprawił.
-Miło cię widzieć.- Zarumieniłam się.
Od
razu usiadł bliżej mnie, przez co poczułam przyjemne ciepło jego ciała. Spuściłam
wzrok, czując jakbym robiła coś złego. Pogładził mnie ręką po policzku i uniósł
mój podbródek tak, że teraz patrzyłam wprost w jego niebieskie oczy.
-Jak się trzymasz?- spytał głosem
pełnym troski.
-Bywało lepiej.- Od razu
spochmurniałam.- Dlaczego nie jesteś na meczu?
Wciąż
trzymał mój podbródek, a moje ręce zaczęły delikatnie dygotać. Patrzył na mnie z
niesamowitą intensywnością, jakby próbował wyczytać moje myśli. Zdecydowanie
nie chciał ich poznać. Coś mnie do niego zawsze przyciągało, ale jedyne o czym
mogłam myśleć to, że jego oczy w ogóle nie przypominają tych upragnionych, za
którymi tak tęskniłam.
-Tak myślałem, że tutaj siedzisz. To
nie najlepszy pomysł, żebyś teraz była sama ze swoimi myślami.
Zabrał
rękę, ale wciąż się we mnie wpatrywał.
-Radzę sobie, mam też wsparcie.
-Tak, wiem… Black. Nie uważasz, że
Jamesowi się to nie spodoba?- spytał nieco oschle.
-Jamesowi jest teraz wszystko jedno
i raczej się to nie zmieni.- Spuściłam głowę.
-Lily… może powinnaś powoli zacząć
układać sobie życie bez niego?- Już chciałam zareagować, ale mi nie dał.- Wiem,
że jest ci ciężko, ale nie ma szans na to, że zdołamy dowiedzieć się kto rzucił
urok.
Miał
rację. Niestety to musiałam mu przyznać, chociaż serce pękało mi na tę myśl. Nie
zdążyłam zastanowić się głębiej, bo po chwili do pokoju wspólnego wpadli
szczęśliwi Huncwoci, a tuż za nimi cała drużyna Gryfonów. Dzięki Merlinowi, że za
chwilę miała wybić godzina dwudziesta, a więc miało rozpocząć się moje
szkolenie do Zakonu Feniksa. Nie czekałam już na nic, nie obejrzałam się za
siebie, nawet na chwilę nie pomyślałam o tym, że zostawiam Camerona samego. Po
prostu wyszłam i udałam się na umówione spotkanie.
Na
błoniach dostrzegłam już promienną blondynkę, której nie darzyłam sympatią. To
właśnie Marlena McKinnon miała być odpowiedzialna za moje szkolenie. Na mój
widok uśmiechnęła się delikatnie. Nie odwzajemniłam gestu, przez co i ona
spochmurniała. Podeszłam już na tyle blisko, że wyraźnie dostrzegłam jej
przenikliwe spojrzenie.
-Słuchaj, wiem, że nasza znajomość
nie zaczęła się najlepiej, ale nie zniesiesz mnie jeśli nie zaczniemy się
dogadywać. Będziemy teraz spędzać ze sobą bardzo dużo czasu- powiedziała.
-Masz rację, przepraszam.-
Przyznałam pokornie.
Dziewczyna
od razu się rozpromieniła.
-Jak się trzymasz? To co cię
spotkało jest straszne.- powiedziała przyjaźnie, a ja zdziwiłam się, że jest
zdolna do tak miłych słów.
Nasze
pierwsze spotkanie zdecydowanie nie należało do najlepszych, a ja miałam talent
do wystawiania na jego podstawie swojej opinii. Zdawałam sobie sprawę, że jest
to jedna z moich największych wad. Przecież właśnie z tego samego powodu nie
dawałam Jamesowi szansy przez tyle lat
-Nie mogę na niego patrzeć-
wydukałam, a po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.
Poczułam
wielki wstyd, że rozklejam się przy osobie, którą do tej chwili darzyłam czymś
co mogło przerodzić się nawet w nienawiść. Marlena przyciągnęła mnie do siebie i
delikatnie uściskała. W tym momencie zrodziła się między nami dziwna więź,
która miała trwać jeszcze bardzo długo.
-Dziewczyno, spójrz na siebie.
Jesteś piękna, możesz mieć każdego faceta. Wiem, że nie naprawi to sytuacji,
ale przynajmniej powinno koić ból- powiedziała zdecydowanie Marlena.- Jesteś
zdolną czarownicą, która zaraz będzie walczyć w naszych szeregach. Pomyśl, nie
ma czegoś, czego ci trzeba, żeby poczuć, że się spełniasz?
Miała
pełną rację. Uzależniłam swoje życie od Pottera i zapomniałam o moich wartościach.
Kto by się spodziewał, że to właśnie McKinnon uświadomi mi, że się zagubiłam.
-Zabijmy Voldemorta. Tego
potrzebuję. To przez niego dzieje się wszystko co złe. Odebrał mi Jamesa, więc
ja odbiorę mu to, co dla niego najważniejsze. Władzę.
Marlena
spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Po chwili jednak uśmiechnęła się szeroko.
-No i to rozumiem!- wykrzyknęła
ochoczo.- Gotowa?
Nie
czekała na odpowiedź, tylko chwyciła mnie za ramię i za chwilę byłyśmy już w
całkowicie innym miejscu.
***
~Narracja trzecioosobowa~
Księżyc
znów zaświecił swoim pełnym blaskiem, a trójka przyjaciół pod postaciami zwierząt
goniła za rozwścieczonym wilkołakiem. Kolejny miesiąc, w którym na własne
życzenie nabawili się ran. Wiedzieli jednak, że to warunek konieczny, żeby ich
przyjaciel nie skrzywdził siebie, ani nikogo innego.
Zamek był tak cichy jak to możliwe,
bo prawdopodobnie każdy smacznie spał w swoim łóżku. Jedna dziewczyna,
wyjątkowo siedziała w swoim dormitorium i patrzyła przez szybę, po które powoli
spływały pojedyncze krople deszczu. Blask księżyca oświecał wszystko dokładnie.
Raz na jakiś czas było słuchać wycie wilkołaka. Valerie nie była głupia,
wiedziała, że las jest teraz bardzo niebezpieczny. Była za to nieposkromiona i żądna
przygody. Obserwowała jak drzewa się poruszają, aż w końcu zobaczyła coś, czego
zupełnie się nie spodziewała. Ze ściany lasu wyłonił się jeleń, zdecydowanie
najpiękniejszy jakiego widziała w życiu. Czuła, jak nieznana siła ją do niego przyciąga.
Dzieciństwo
Valerie nie było proste. Bez przerwy ulegała wpływom swojego starszego brata,
który sprawował nad nią całkowitą kontrolę. Teraz, w Hogwarcie, była sama
sobie. W końcu odnalazła bliskie jej osoby, w końcu poczuła, że życie może być
piękne. Brat nauczył jej, żeby nie odczuwała strachu i żeby zawsze drążyła. Ta
właśnie myśl skłoniła ją do założenia ciepłych ubrań i wyjścia z zamku.
Kiedy
stanęła tuż pod lasem, jeleń wciąż stał w tym samym miejscu. Z początku wpatrywał
się w ciemność, lecz jak usłyszał gałęzie łamiące się pod jej ciężarem, od razu
spojrzał na dziewczynę. Podszedł do niej natychmiast i delikatnie szturchnął,
tak jakby chciał odprawić ją z powrotem do zamku. Dziewczyna jednak zupełnie
nie zrozumiała jego intencji. Jej uwadze nie umknął też kolor oczu zwierzęcia,
tak zupełnie inny od normalnego. Delikatnie dotknęła jego sierści, a jeleń
jakby delikatnie drgnął przy jej dotyku.
Nagle
wyłonił się wilkołak, który nie czekał już nawet chwili i rzucił się na
dziewczynę. Jeleń w ostatniej chwili osłonił ją własnym ciałem. Lupin odepchnął
mocno przyjaciela, tak, że ten uderzył z impetem w drzewo. W tej samej chwili z
lasu wyłonił się duży, czarny pies i on także rzucił się na Wilkołaka. Valerie
nie czekała już ani sekundy. Szybko pobiegła w kierunku zamku, a w jej sercu
nie było strachu. Adrenalina uderzyła jej do krwi, a w głowie pozostało już tylko
magnetyzujące spojrzenie zwierzęcia, które uratowało jej życie.
***
~Narracja trzecioosobowa~
Powoli
zaczynało świtać, a wilkołak znów znajdował się we Wrzeszczącej Chacie. Peter
załamywał się pod ciężarem przyjaciela, powalonego kilka chwil wcześniej. James
ewidentnie miał połamanych kilka żeber, ale nic poważnego mu nie dolegało,
jednak jego swoboda ruchów była ograniczona. Pettigrew robił co w jego mocy,
aby doprowadzić Pottera do dormitorium. Tymczasem Syriusz Black miał
poważniejszy cel na tę noc. Znał przyjaciółkę za dobrze, a więc był całkowicie
pewien, że ukryła gdzieś zmieniacz czasu. Szukanie w ogromnym zamku było jak
szukanie igły w stogu siana. Black jednak dokładnie wiedział do kogo może się
zwrócić o pomoc. W Hogwarcie były osoby, które wiedziały wszystko zawsze i
wszędzie, niestety jednak nie zawsze chciały współpracować. Huncwoci mieli
swoje sposoby na duchy, które w większości przypadków jadły im z ręki.
Kiedy
troje przyjaciół dotarło do pokoju wspólnego, ten świecił pustkami. Na szczęście
Valerie nie zdecydowała się na spędzenie reszty trudnej nocy przy kominku. James
przechodząc przez dziurę w portrecie syknął z bólu.
-Glizdku,
dasz sobie radę z nim sam?- spytał Łapa.
-Gdzie
ty idziesz o tej porze?- odezwał się tym razem Potter, patrząc na przyjaciela z
lekkim wyrzutem.
-Eee…
Powiedzmy, że muszę w czymś pomóc przyjaciółce- odpowiedział Black.
-Dam
radę, idź- powiedział z uśmiechem Peter i pociągnął przyjaciela w stronę
męskiego dormitorium.
Syriusz
kiedy zobaczył, że przyjaciele dają radę bez niego, chwycił mapę i pelerynę
niewidkę Jamesa i szybkim krokiem podążył w kierunku lochów. Znalazł tam dokładnie
to, a właściwie tego, którego szukał- Irytka. Ten oczywiście smarował ściany jakąś
lepką mazią, ale Syriuszowi nawet nie przeszło przez myśl, żeby się tym
zainteresować. Wyłonił się spod peleryny, a gdy Irytek go zobaczył, szybko
zaniechał swoich czynów.
-Och, szanowny pan Łapa. Ja nie
chciałem robić żartu w tym miejscu co Huncwoci. Ja nie wiedziałem, że lochy są
wasze na tę noc. Ja przepraszam i już się zmywam, proszę nie wołać Barona.- przeraził
się poltergeist.
-Irytku, nie. Możesz sobie tu zostać
i działać dalej. Przychodzę z inną sprawą.
-Och, w czym Irytek może pomóc panu
Huncwotowi?- spytał z wyraźnym podziwem.
Huncwoci
byli jedynymi uczniami, których Irytek szanował i nie sprawiał im problemów.
Prawdopodobnie ze względu na ich kawały, bo wbrew pozorom, byli oni całkiem do
siebie podobni.
Czasami
nawet zdarzało się, że działali wspólnie podczas różnych żartów na ślizgonach.
-Moja przyjaciółka, Lily,
prawdopodobnie schowała coś ostatnio w zamku. Szukam tego. Słyszałeś cokolwiek
na ten temat?- spytał zdeterminowany Black.
-Tak, tak! Dzisiaj Prawie-Bezgłowy-Nick
rozmawiał z Szarą Damą o tej dziewczynie i o panu Potterze. Już myśleli, że spotykają
się potajemnie, bo widzieli jak wychodziła z hangary na łodzie. Sam pan
przyzna, że to nie typowe miejsce na spotkania.
-Widziałem, że na ciebie zawsze
można liczyć!- uśmiechnął się mimowolnie Łapa.- W następnym kawale odegrasz
ważną rolę, słowo Huncwota!
Uradowany
Irytek przewrócił kubeł z klejem, który narobił tyle hałasu, że Black nabrał
podejrzeń, że już za chwilę nie będą sami. Spojrzał na mapę i zauważył, że zbliża
się do nich kropka z napisem „Argus Filch”.
-Filch tu idzie- szepnął.
-Zajmę się tym, a niech pan Łapa
ucieka.- Tylko tyle zdążył powiedzieć Irytek, zanim Syriusz w ostatniej chwili
schował się pod peleryną, a woźny wyłonił się zza rogu. Kiedy się oddalał usłyszał
jeszcze tylko jęczenie poltergeista i krzyki Filcha, który wyraźnie się
zdenerwował. Szybkim krokiem kierował się w kierunku wskazanym przez Irytka. Sam
musiał przyznać, że Evans wybrała miejsce, którego by się nie spodziewał. Nie
przewidziała jednak, że Huncwoci w całym zamku mają swoich szpiegów i zawsze
wszystko wiedzą.
Dotarłszy
na miejsce, od razu zauważył łódź, przy której spodziewał się znaleźć zgubę.
Doskonale wiedział, że Lily nie schowa zmieniacza czasu w miejscu oczywistym, a
więc jego wzrok natychmiast powędrował pod wodę. Przyświecił różdżką i już
widział schowany woreczek. Jednym, szybkim ruchem wyciągnął go spod wody i po
chwili trzymał w ręku zmieniacz czasu.
-Odzyskamy go, Lily- szepnął mocniej
ściskając magiczny przedmiot.
Całkiem niedawno natrafiłam na Twojego bloga i przyznam, że jestem zachwycona całą fabułą... Świetne opowiadanie, tak samo rozdział. Nie mogę się doczekać kolejnego ;)
OdpowiedzUsuńMiłego wieczoru i pozdrawiam ciepło <3
Tori
Nie spodziewałam się, że po tylu latach jeszcze tu kogoś zastanę :) Kolejny rozdział pojawi się na dniach <3
Usuń